
Tytuł sugeruje, że Black Cross jest w centrum historii. Choć tak nie jest, to właśnie ta postać skrada całą uwagę. Nie jest to imię. Mamy tu wprowadzone pewne elementy ze świata superhero. Black Cross to zamaskowany cyngiel Templariuszy. Przypomina trochę takie postacie jak Shadow, Spirit, czy Azraela. Elitarny zabójca, którego Wielki Mistrz posyła, tam gdzie pojawia się kryzys i trzeba go dyskretnie rozwiązać. Działa on w sferze legend, bo tak naprawdę nie wiadomo czy w ogóle istnieje, czy to po prostu bajeczka żeby straszyć niepokornych wspólników, by czasem nie przyszło im do głowy zdradzić zakonu. Jedno jest pewne, jeśli ktoś dostarczy Wam kartę z czarnym krzyżem, to macie przechlapane.
Szanghai, rok 1927. Fascynujący okres. Chciałoby się zobaczyć go w grach. Na razie to sobie tylko pomarzyć możemy. Chiny w XV wieku pojawiły się tylko w platformówce z serii Assassin’s Creed Chronicles, lecz tu mamy ciekawszy etap czasu, dziejący się mniej niż wiek temu. Toż to prawie współczesność, choć brak tam jeszcze nowych technologii. Miasto okazuje się ogromne i pełne pokus. Nic więc dziwnego, że Darrius zostaje zmanipulowany i traci cenną paczkę. Cud, że żyje. Na szczęście Black Cross nad nim czuwał. Pokazano nam tu skrajnie różne postacie i domyślacie się, że będą one egzystować w obcym, rządzonym przez mafię kraju, który nie za bardzo chce oddać się w ręce Templariuszy. Darrius nie raz dostanie po tyłku, a Black Cross skopie nie jednego zadka.
